Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Czyżby?
Mija kolejny rok od powrotu do Polski. Dużo się dzieje, więcej niż w Paryżu. Tam człowiek działał jak automat. Dobry automat, w modnych butach i w prawie nowym aucie. Rano wstawałam, piłam kawę, odpalałam kolejny odcinek „Friends” i w pocie czoła biegłam do zatłoczonego metra. W pracy, oprócz modlenia się, aby przypadkowo nie otruć Madame, nie zbluzgać szofera i nie wyśmiać Młodego, pracowałam. Długo i ciężko. Dzisiaj odzywa się mój kręgosłup z bólami tak denerwujacymi, że jeszcze większy powinnam mieć uraz do Paryża. A nie mam. Przeczytałam mój pierwszy wpis do tego pamiętnika, po powrocie do domu . Szczęśliwa podziwiałam gwiazdy na niebie z naszej sypialni na pięterku. Cieszyłam się, że jestem w domu, że mam przy sobie przyjaciół, że u fryzjera powiem pani jaką chce mieć fryzurę, bez obawy, że wyjdę z trwałą, nie daj Boże jeszcze blond. I tak minął rok. Już? W nagrodę za powrót zostałam właścicielką, nieeee! Wróć. Zastępczą mamą dwóch cudownych piesków, weekendy spędzam w domu, bo to w końcu o ten dom tak walczyliśmy. W przypływie potrzeby odwiedzam kumpelę w kwiaciarni, aby umówić się z nią na kolejny trening. I tak mija dzień za dniem. I nagle w radiu słyszę francuską, dobrze mi znaną piosenkę. Zaciskam zęby, sięgam do radia, aby przełączyć na coś polskiego i okropnie dennego. Zamykam oczy i cofam rękę na kierownicę. Rozglądam się po moim jasinieckim lesie i zaczynam nucić. Opornie, co czwarte słowo. Nutka się rozkręca. Aż w końcu dre japę po francusku, nie znając znaczenia trzech czwartych słów tej boskiej pani. I tak od tego właśnie momentu Francja zaczęła prześladować mnie i mojego M. W Lidlu był francuski tydzień, w Biedronce mogłam kupić nasze ukochane ciastka, którymi częstowałam chłopaków z Koronowa, gdy byli nas odwiedzić. W telewizji po kolei można było obejrzeć: „Taxi”, „Taxi 2”, „Nietykalnych”, „Nieobliczalnych” i „Przychodzi facet do lekarza”. I wpatrywaly się te moje oczy w kamienice tak piękne, że ściskało mnie za serce, w wieżę Eiffla, w bloki na przedmieściach, na Bobigny, w Sekwanę i w te wszystkie uliczki, którymi przechadzałam się codziennie, wdychając pomieszany paryski smród moczu, spalenizny i woń przepysznych rogalików maślanych.
Na wszystko przychodzi pora, do wszystkiego trzeba dojrzeć, do akceptacji swoich decyzji również. Choć od początku twardo się trzymam zdania, że Paryż to jeden wielki syf, tęsknię za nim, mimo wszystko. Analizuję, co by było gdyby. Wyobrażam sobie, siebie znów czekającą w kolejce po dwie bagietki, bo po francusku ciężko mi było prosić o jedną.
Nadchodzi refleksja. Czy faktycznie wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma? Czy to może my sami tworzymy taką teorię. Czy to oznacza, że tu mi źle? Nie.
Człowiek sam decyduje, co chce zapamiętywać ze swojego życia. Co chce, aby wpływało pozytywnie, a co negatywnie na jego życie tu i teraz. Ja postanowiłam wspominać Paryż z uśmiechem na twarzy, z chęcią odwiedzenia go wiosną, gdy kwitną kwiaty, a na Champs- Elysees rozpoczyna się wybieg mody. Chcę pamiętać uśmiechy Młodego, gdy smakował mu mój stek i zapamiętać słowa Madame, gdy chwaliła mnie za dekoracje stołu. Jestem przekonana, że każda chwila z przeszłości ma ogromne znaczenie na naszą przyszłość. Nie ważne jaka była. Ważne, czy potrafimy czerpać z niej tylko to, co polepszy nam przyszłość.
Nie zmienię tego, co się tam wydarzyło, a o czym napiszę, wkrótce. Mogę jedynie każde przykre doświadczenie zapamiętać i uzdrowić. Uśmiechać się na myśl baby, srającej w metrze, próbować zrozumieć narkomanów śpiących na peronie Stalingrad, i cieszyć że ta bomba na Gare du Nord wybuchła pod okiem saperów…
4 comments found