Czwartek
Znalazłam ją, klęczącą na podłodze. Próbowała posprzątać resztki błota, które nocą przemyciłam do środka. W prawej ręce trzymała czerwoną i błyszczącą miotełkę, a lewą zatykała swoje usta. Podeszłam do niej powolutku ze spuszczoną głową, wzrok skierowałam na kupkę suchego piasku, który kilka godzin temu oblepiał moje włosy. Ten widok wzbudzał we mnie znajome uczucia – strach i tęsknotę. Tęskniłam za dniem, gdy wprowadziłyśmy się do nowego domu z ogrodem, gdzie oprócz nas mieszkali jeszcze: Stefan, Kora, Bajka i młode małżeństwo. Pani i Pan York.
– Tu nam będzie dobrze, to jest nasz dom. Zobaczysz! Będę o Ciebie dbała, jak o nikogo innego – usłyszałam jej ciepły głos, po czym wtuliłam się w jej ramiona.
Tęskniłam za tym, że wszędzie zabierała mnie ze sobą, że całymi popołudniami bawiłyśmy się w nasze ulubione zabawy, tęskniłam za wieczorami, które spędzałyśmy na oglądaniu naszych ulubionych seriali. Tęskniłam za kimś, kto umarł.
– Weź Ty, kurwa, zobacz co narobiłaś. Na chuj mi to było. – Spojrzała na mnie podkrążonymi oczami, po czym nagłym ruchem wsadziła łeb do kibla, by puścić do niego pawia. Od tamtego dnia moje łóżko stało na zewnątrz.
Strach – bo wiedziałam, że wszystko co stało się poprzedniego wieczoru, będzie moją winą.
Urodziłam się w biednej rodzinie. Taty nie znałam, odszedł jak tylko zapłodnił moją mamę. Oprócz mnie urodziła jeszcze szóstkę dzieci, z którymi musiałam dzielić dosłownie wszystko. Z rodzeństwem spałam w jednym pomieszczeniu, jadłam z jednego naczynia i przez cztery miesiące od narodzin nie wiedziałam, czym jest słońce. Moim całym światem byli bracia i siostry, mama i jej cyc. Matkę od czasu do czasu zabierał dziwny stwór na dwóch łapach. Bałam się go. Był wysoki, śmierdzący, z przeszywającym duszę spojrzeniem. Zawsze, gdy otwierał drzwi darł się przerażającym głosem – Kurwa!!! Znowu się zesrałyście! Będziecie teraz w tym spać. Nie obchodzi mnie to!
Nienawidziłam go, bo był zwykłym chujem. Oprócz tego gnoja czasami odwiedzała nas dziewczyna, również na dwóch łapach.
Dziwny stwór wołał na nią Majka. Przychodziła do nas w weekendy i siedziała godzinami. Dużo z nami rozmawiała. Opowiadała o swoich marzeniach, planach, o tym jak stwór źle ją traktuje. Podobno dużo pił i wieczorami przychodził do niej do pokoju, by pogłaskać ją po brzuszku i zadku. Ja lubiłam głaskanie. Ale tylko, gdy robiła to Majka. Dużo płakała. Pamiętam, że którejś nocy wbiegła do nas do pokoju, zamykając go od środka. Krwawiła i dziwnie pachniała. Szlochała, powtarzając – Nie bójcie się, ja Was obronię. Tutaj jesteśmy bezpieczne. On zaraz pójdzie. Rodzeństwo smacznie spało, tuliliśmy się wszyscy do siebie. W pewnym momencie, strasznie przestraszona podbiegłam do niej.
– Maja, dlaczego płaczesz i dlaczego masz poszarpaną koszulę?! Nie odpowiedziała. Wzięła mnie w swoje ramiona, spojrzała w oczy i wyszeptała: Uciekniemy stąd.
I uciekłyśmy.