Sławińska pisze

By Ania Kitka
Francja Cię zmieni, nie przyjeżdżaj… część pierwsza.

Francja Cię zmieni, nie przyjeżdżaj… część pierwsza.

” Nie bój się zmiany na lepsze „
A na gorsze?

Ulubiony cytat z ulubionej piosenki, z czasów młodości ( małoletności ), gdy teksty najlepszych hip-hopowców zapisywało się na kartce, by później na koncertach śpiewać wers po wersie, bujając przy tym łapami wzniesionymi do góry w stronę sceny. Tam stali: Sokół, Pono, Zarys Zdarzeń i wiele innych wykonawców, którzy gdzieś tam grali mi w sercu. I chłonęłam każdy wyraz z takim zaangażowaniem, że czułam że będzie już tak zawsze. No cóż. Nie było.

W życiu nic nie jest pewne i to powoduje niepokój. Myśl, że i Ty zawsze będziesz taki sam, że nigdy się nie zmienisz jest po prostu kłamstwem, złudzeniem. Od dziecka wmawia się nam, że człowiek jak już raz popełnił błąd ( zdrada, kradzież, pobicie ), to prędzej czy później ten błąd popełni znowu. Nic bardziej idiotycznego nie słyszałam. Umysł człowieka to jest tak potężna maszyna, że jest w stanie dokonywać cudów. Możesz sam wyleczyć się z różnych chorób. Możesz w chwili przypływu adrenaliny podnieść samochód, żeby uratować swoje dziecko. Możesz przekraczać granice nie do przekroczenia. Możesz się zmienić…Na lepsze lub gorsze.

Mam 28 lat, więc co ja o życiu mogę wiedzieć? Pewnie niewiele. Ale to czego nauczyłam się, będąc we Francji to życiowa prawda, która towarzyszy każdemu z nas. Jedna zmiana powoduje kolejną, ta powoduje następną itd. Podjęcie decyzji o wyprowadzce do obcego kraju przyszło mi cholernie łatwo. Dzisiaj czuję, jakby podjęto ją za mnie. I to właśnie ta zmiana odmieniła mnie na zawsze.

Zmieniłam otoczenie i tak jak już nie słucham hip-hopu, tak już nigdy nie będę tą samą dziewczyną spod sceny.

#1
Jestem mniej tolerancyjna niż mi się wydawało.

Wychowałam się w studenckim mieście, pięknym Lublinie. Nasza Akademia Medyczna przyciąga wielu młodych, uzdolnionych ludzi zza granicy, którzy chcą zostać lekarzami, na przykład. I to jest okej!
Podczas studiów pracowałam w pizzerii, gdzie jak to w Lublinie się mówi, „ciapatych” obsługiwałam codziennie. Zawsze, gdy to oni przychodzili do nas zamawiać jedzenie, zawsze ja to zamówienie przyjmowałam. Raz, że prawie jako jedyna znałam angielski, a dwa, że nie byłam do nich ani trochę uprzedzona. A oni potrafili zajść za skórę. Po pierwsze zawsze, ale to zawsze zostawiali po sobie syf. Po drugie, nigdy nie zobaczyłam od nich ani grosza napiwku ( nie, nie byli biednymi studentami). Po trzecie zachowywali się tak, jakby się im wszystko należało. I wtedy mnie to nie raziło. Nie łączyłam ich zachowania z ich narodowością. Była to dla mnie raczej kwestia charakteru. Inną „obcą”grupą moich stałych klientów była pewna rodzina Cyganów. Ojciec siódemki dzieci, na szyi miał gruby, złoty łańcuch, na prawej ręce złoty sygnet i tą pięknie przyozdobioną, ciemną dłonią liczył gotówkę tuż przy moich oczach. Nie moi drodzy, on nie zbierał drobnych z dziurawej sakiewki, on wyciągał rulon zielonych setek, by za obiad zapłacić 200 zł, później dopychali swoje duże brzuchy kurczakami z KFC. Tak. Oni zostawiali mi napiwek. Tak. Oni byli bardzo mili. Tak. To jego żona i siódemka dzieci wczoraj żebrała pod Bramą Krakowską, a jego zapewne kolega z osiedla, okradł mnie na stówkę, gdy rozmieniałam mu pieniądze. I to też mnie nie raziło. Po prostu nic, co było związane z „obcymi” w naszym mieście, mnie nie interesowało.
Aż tu nagle weszłam do paryskiego podziemia, aż tu nagle zamieszkałam na jednej z paryskich, „obcych” dzielnic, aż tu nagle z jednym takim „obcym” zaczęłam pracować. I z ręką na sercu jest mi wstyd, bo z tej sympatycznej i przyjaźnie nastawionej do „obcych” studentki nie zostało nic! Codziennie po pracy, po przejściu przez dworzec Gare du Nord, zastanawiam się, czy jestem rasistką? Nie do końca. Czy się aż tak zmieniłam? Tak. Na gorsze? Nie.

Sytuacji, które zmieniły moje zdanie na temat tolerancji danych narodowości jest mnóstwo. Zaczynając od ataków terrorystycznych, kończąc na seksistowskich smsach. To nie jest ten moment, w którym wyjaśnię ” ale w sumie o co jej chodzi”. Powiem Wam tylko tyle, że dopiero tutaj otworzyłam oczy i zobaczyłam jaki naprawdę popieprzony może być świat.

#2
„Strach ma tylko wielkie oczy”. No nie do końca.

Najczęstszym uczuciem jakie odczuwam przemierzając Paryż jest strach. Nie wspominam już o stresie, bo mieszkając tutaj on nie jest uczuciem, on jest sposobem życia. I choć Paryż jest przepiękny i wiem, że gdzieś w głębi siebie uwielbiam to miasto, to cholernie się go boję. Przede wszystkim życie paryżan zmieniło się w dniu 13.11.2015, kiedy banda uzbrojonych „obcych” urządziła sobie paryską rzeź. Od tamtej pory potrafię wpadać w stany paranoi, wszędzie widząc podejrzanych typków, kobiety w burkach i podejrzanie wyglądające torby. Boję się każdego gwałtownego hamowania pociągu i każdego nienormalnego dźwięku. W sumie można powiedzieć, że zostałam wariatką, dlatego że co chwilę mam wizję wybuchającej bomby? Nie. Jestem wariatką, że dalej tu mieszkam.
I ten strach zaszczepiony we mnie już tak głęboko, pozostanie mi na zawsze. Myślę jednak, że wyjdzie mi to na dobre.

#3
Kto dał mi prawo do krytykowania?

Jeśli myślisz, że krytyka to co coś złego, to masz rację. Ale niestety człowiek zdolność do oceniania innych ludzi wysysa z mlekiem matki. Krytykowanie kogoś stało się potrzebą fizjologiczną. I byłoby to okej gdybyśmy robili to w dobrej wierze, że komuś w ten sposób możemy pomóc. Ale wtedy tą konstruktywną krytykę bym nazwała „dobrą radą”. Rozwój technologii, mediów paradoksalnie spowodował zacofanie społeczeństwa. Czytacie komentarze na portalach, chociażby plotkarskich, z resztą jakichkolwiek?. Osiemdziesiąt procent tych wypocin to krytyka w najgorszej postaci, czyli wynalazek cyberdzieci „hejt”. Za gruba, za chuda, za głupia, za mądra, za bogata, za biedna itd. I nie jest to wcale w porządku! Akceptacja tego powoduje rozrost. I fala hejtu zaleje w końcu i Ciebie. No, ale na pewne rzeczy nie mamy wpływu. Dlaczego? Bo żaden człowiek na ziemi nie jest idealny, żaden.

W Paryżu nauczyłam się krytykowania innych według swoich poglądów i przekonań, a przecież nikt mi nie powiedział, że będą one słuszne dla każdego. Czyli robię coś złego? Nie do końca. Swoje krytykanckie uwagi zachowuję dla siebie. Weźmy na przykład sytuację, która towarzyszy mi codziennie rano w drodze do pracy. W pociągu „H” cztery razy w tygodniu widuję kobietę ( Rumunka). I ona od rana do wieczora łazi po tym pociągu i prosi o pieniądze, no cóż nie każdemu w życiu dobrze się powodzi. Ale ona ciąga za sobą maleństwo. Dziewczynkę, na oko dwuletnią, przesłodką. Zawsze w buzi ma lizaka i zawsze jest brudna. Idzie przodem by to najpierw ją zauważyły oczy pasażerów. Za nią lezie matka z wyciągniętą dłonią. Ani razu nie widziałam by ktoś jej dawał kasę. I prosi swoim obrażonym, schematycznym głosem. I we mnie wtedy budzi się myśl: „Jak ona tak może, przecież może iść do pracy itd.” No właśnie! Dla niej jest to forma pracy, a ja to krytykuje. Dlaczego? Te odruchy są niekontrolowane, po prostu w Paryżu widzę tyle różnych, smutnych, dziwnych rzeczy, które dla mnie odstają od normy, których w Polsce nie widziałam, że pierwsze co robię to nie próbuję zrozumieć, tylko krytykuję według swoich przekonań, co jest dobre, a co złe.
I też wierzę, że ta nowa umiejętność nauczy mnie pokory. Każdy żyje swoim życiem, każdy żyje jak chce. Dopóki nie robi nikomu krzywdy, dajmy mu po prostu żyć.

5 comments found

  1. Przechodziłam przez dokładnie ten sam etap, jeśli chodzi o tolerancję wobec przedstawicieli innych narodowości. Jednak, w pewnym momencie, nie wiem dlaczego, stwierdziłam, że jednak nie warto się tym przejmować, bo przecież nie wszyscy są tacy sami, a mnie, mimo wszystko, wielką przyjemność sprawia czerpanie z innych kultury. 🙂

  2. Twoje słowa bardzo mocno dają do myślenia… Mieszkam w maleńkim miasteczku i od pewnego czasu błogosławię to miejsce, właśnie z jednego prostego powodu: nie boję się. Bo wiem, że mieszkając w Paryżu czy jakimkolwiek innym dużym mieście bałabym się każdego dnia, że coś złego się wydarzy… Z drugiej strony bardzo doskwiera mi brak perspektyw, brak możliwości wyjścia wieczorem do knajpki, tego że tutaj po prostu nic się nie dzieje. Chyba niestety coś za coś..

  3. Jak niedawno byłam w Brukseli to też się ciągle bałam, że zaraz coś się stanie ( w sumie później się stało, ale już mnie tam nie było), no w każdym razie nie dziwie Ci się, że się boisz, to musi być straszne na dłuższa metę! I też ich nie lubię chociaż zawsze byłam tolerancyjna…

Your email address will not be published. Required fields are marked with *.