Koronawirus się nie pierdoli.
Nastał ciężki czas. Chwila, w której pozornie wszyscy stoimy po tej samej stronie przeciwko wspólnemu wrogowi. Chwila, w której pozornie mamy się wspierać, pozornie o siebie dbamy i pozornie wszyscy odczuwamy ten sam lęk.
Od wielu dni czytam, obserwuję, rozmawiam i wyciągam wnioski. Po lawinie przerażających faktów, teraz w sieci pojawiają się teksty, które skupiają naszą uwagę na pozytywnych stronach ataku niebezpiecznej „broni biologicznej”. Ukazuje się drugie oblicze całej tej historii, a schemat się powtarza. Najpierw pojawia się problem, potem zaczynamy się nim interesować, nachalnie szukamy nowych informacji w sieci, żądamy odpowiedzi na pytania, które pojawiają się w zawrotnym tempie. Później przychodzi lęk, smutek i wreszcie uczucie bezsilności. Po przetrawieniu pustych półek w sklepach, zdjęcia zwłok w szpitalach powoli stają się normalnością. Dołujących informacji jest coraz więcej, zaczynamy szybciej scrollować by nie oglądać, bo przecież ile można. „Kurwa przestań pierdolić”. Mamy dosyć wałkowania tego samego. Skupmy się na pozytywach.
Wirus ma nas czegoś nauczyć. Z terrorysty zamienia się w nauczyciela.
Cały świat zmaga się z epidemią. A my musimy się dostosować, walczymy z niewidzialnym wrogiem, który gdzieś na nas czycha. A na mnie po raz kolejny wylewa się kubeł kurewsko lodowatej wody. Mimo wielu wspannialych akcji, jak gotowanie dla polskiej służby zdrowia, jak robienie zakupów dla osob starszych, jak szycie przez lokalne szwalnie, brakujących już wszędzie maseczek, pojawiają się nowe wirusy. To ludzie. Ci, którzy za kg kurczaka żądają 30 zł, ci którzy żele antybakteryjne sprzedają cztery razy drożej, ci którzy narażają zdrowie innych, spacerując po mieście, choć wszędzie trąbią, aby ze swędzącą dupą siedzieć w domu. Ci, którzy muszą zarobić i robią to kosztem innych. Podobno na każdym kryzysie da się wzbogacić. Oczywiście, że tak. W tym nie ma powiewu, kurwa, geniuszu i innowacyjności, ja tu czuję kurestwo i cholernie ciężki egoizm. I tu przychodzi refleksja. Chwila moment. Myślałam, że jest inaczej. Że tym razem rozumiem. Że oni też rozumieją.
20 listopada 2015 roku napisałam bardzo trudny tekst. Po pierwszym ataku paniki, gdy ówczesny Prezydent Francji przestrzegał obywateli przed bronią biologiczną, która podobno jest w posiadaniu terrorystów.
Upadłam na podłoge, nie mogąc złapać tchu. Byłam w niebezpieczeństwie i zapewne umrę, nie zobaczę już rodziny, nie spełnię marzeń, nie wrócę do Polski. Umrę na paryskich ulicach, gdzie do ścieków spływa krew mieszkańców.
13 listopada w Paryżu miała miejsce rzeź. Coś, co ciężko jest opowiedzieć nawet po tylu latach. To traumatyczne przeżycie, które wpłynęło na tysiące ludzi. Mimo tego, że to nie ja bawiłam się na koncercie w Bataclan i to nie ja tuż przed strzałem z automatycznej broni terrorysty, zajadałam się stekowymi frytkami w knajpce w dziesiątej dzielnicy Paryża, ledwo pozbierałam się po tych wydarzeniach. Nie boję się przyznać, że miało to znaczący wpływ na moje zdrowie (psychiczne przede wszystkim), wiem że gdyby nie zamachy terrorystyczne, pewnie nie wróciłabym do Polski tak szybko. Wiem, że nie stałabym się lepszą wersją siebie i nie nauczyłabym się doceniać, pozornie normalnych rzeczy.
Oto fragment z mojego wpisu „Paryż tydzień po”.
„Charakteryzuje mnie polska mentalność, albo po prostu jestem kobietą (opiekuńcza, wrażliwa, panikara ze skłonnością do przesadzania). Dla mnie normalne by było, aby w niedzielę zostać w domu z bliskimi. Zrobić sobie wolne od pracy. Przecież dwa dni wcześniej w centrum Paryża miała miejsce rzeź. No ale nie. Tu się idzie do pracy, bo pracować trzeba. Wychodzisz z metra. Wjeżdżasz ruchomymi schodami na av. Montaigne. A tam pustki. Tylko patrole policji. Świąteczne lampki na drzewach ciągle niezapalone”.
Dzisiaj wiem, że tu nie o polską mentalność chodziło, ja taka jestem, to co dla mnie wydawało się oczywiste dla większośći było nie na miejscu. Chodzi o kurewski konsumpcjonizm i o chęć wzbogacania się, Nie wzbogaceniu się i basta, TYLKO O NIEUSTANNĄ konieczność posiadania więcej i więcej! No, bo trzeba przestać pierdolić i robić dalej swoje. Tu nie ma miejsca na współczucie, na obawy, na lęki. Masz być twardy. I taki jesteś. Na zewnątrz, RZECZ JASNA.
To co trzymasz w środku, to twoje. I nie pokazuj tego, bo jeszcze ktoś to wykorzysta.
Skoro tracisz kontrolę nad swoim życiem, szukasz powodu dlaczego tak się dzieje. I to wydaje się być najlepszym rozwiązaniem, bo koronawirus się nie pierdoli, nie oszczędza, nie patrzy czy jesteś bogaty, chory, dobry, zły. On jest, działa, wywołuje emocje. I na tym właśnie etapie możesz podjąć decyzję czy upadasz na podłogę, nie mogąc złapać oddechu, czy podejmujesz działania, by zmienić siebie na lepsze.
Nie jestem wdzięczna za wirusa. Nie będę mu dziękować. Mądrzy ludzie wiedzieli, co jest ważne w życiu przed wybuchem epidemii. To, że dzięki niemu obnaża się głupota wielu ludzi, jest wynikiem wcześniejszej ignorancji. To, że ja zaczęłam dostrzegać wcześniej niewygodne dla mnie fakty, jest wynikiem mojej głupoty. Bo dopiero teraz zrozumiałam wiele rzeczy. To kim jestem dla innych i kim jestem dla siebie samej. I przede wszystkim jakie są moje działania, by to zmienić. A nie było ich dużo. Owszem były, ale zrobię wszystko, by było ich więcej.
Nie oczekuję kolosalnych zmian po tym, jak koronawirus odejdzie. A w końcu to nastąpi. Wszystko zacznie wracać do normy. Ceny piersi z kurczaka zmaleją, knajpy się wypełnią, a większość chujów (chui?) pozostanie chujami.
Jednak ja, tak samo jak Ty możesz już dzisiaj wprowadzić w życie nawet małe zmiany, które w końcu nabiorą znaczenia.
Jesteśmy częścią tego świata, który oczekuje zmian. Pozwólmy mu się zmienić, zmieniając najpierw siebie.
2 comments found