Kryzys wieku potrzydziestkowego…Buty do biegania zawsze na ratunek!
Kosmos to taka przestrzeń, w której niczego nie możemy być pewni. W sumie nawet śmierci, bo przecież dla niektórych śmierć to dopiero początek, więc narodzenie się na nowo w lepszym ciele i z lepszym umysłem nie może być nazwane końcem. Bardzo możliwe, że wielu z Was czeka wręcz na śmierć, w nadziei że będzie ona wyzwoleniem, końcem, początkiem, nową szansą, drogą, możliwością przeżycia życia raz jeszcze! Kurwa!
Żeby to było takie łatwe. Żyjesz na planecie Ziemia 45 lat, po hucznych urodzinach stwierdzasz, że już więcej nie masz nic do zaoferowania, ani tym bardziej Tobie nikt nie ma już nic do zaoferowania, więc żegnasz się z tym światem, np. zasypiając w wannie pełnej czerwonej wody. Nazajutrz budzisz się świeży, wypoczęty i pamiętasz, żeby tym razem nic nie spierdolić.
Długo nie pisałam… i szukałam innego sposobu na wyładowywanie swoich jakże chaotycznych emocji. W kartonowym pudle, które zalegało za pralką znalazłam buty do biegania, a w nich dwie pary gaci… nie pytajcie czy mam porządek w domu. Gacie na szczęście były czyste. W międzyczasie (w tak zwanym między czasie), bo międzyczas nie istnieje, a szkoda, bo bym w nim mogła w końcu wykrzyczeć niecenzuralne słowa, zajęłam się jedną ze swoich pasji – fotografią. Dzięki Bogu, że FLOW ART narodził się w mojej głowie, bo potrafi być właśnie wybawieniem. Ale…
Czekajcie, bo zgubiłam ten wątek. Wrócę do butów. Ich historia jest dość banalna. Są fioletowe, bo lubię ten kolor, mają grubą podeszwę i są stworzone do długich dystansów. Tego nie potwierdzę, bo długie podczas biegania to ja mam tylko myśli. Kupiłam je w Paryżu z nadzieją, że dopasuję się do paryżan i będę z nimi o poranku biegała w paryskich parkach. Szybko okazało się, że nie podoba mi się bieganie wśród setek innych ludzi i buty schowałam do szafy. Przeleżałyby tam kilka lat, aby ponownie powitać kolejny nowy początek tym razem na polskiej, ukochanej, mojej wsi. Kitkowe fioletowe buty mają rozbudowany system, który płynnie prowadzi stopę, kiedy ja dzielnie pokonuję kolejne centymetry leśnej dróżki. Miałam, więc nadzieję, że płynnie poprowadzą mnie na koniec drogi, gdzie znajdę wszystkie potrzebne mi do życia odpowiedzi. Ze mną i bieganiem jest jak z niektórymi wiernymi i Bogiem. Wierzą w niego wtedy, kiedy mają kłopoty i muszą się modlić. A tak to, może wcale nawet Go nie ma. Jest taki fajny mem. Baba przychodzi do lekarza i mówi: „Panie mam depresję”… A lekarz na to „Pani idź pobiegaj”. Baba nie miała oczywiście depresji, ale kryzys. No i poszła pobiegać…
Wszystko może się nam znudzić, przejeść, wszystko może zmęczyć. I to jest naprawdę OKEJ! Nie wypieraj się zmęczenia, frustracji, nie płacz w środku jak zwycięzca, jak chcesz płakać, bo masz dość kolejnego burdlu, kiedy po raz setny posprzątałeś po swoich pociechach – a one o tak wszystko rozwaliły, to po prostu PŁACZ! Ludzie przekraczają granice swoich możliwości, wrzucają piękne fotki, chwalą się osiągnięciami, mówią że wszystko jest przecież zajebiście – i bardzo dobrze! Ale ludzie są także słabi, mają gorsze dni, momenty, bywają zmęczeni, wkurwieni i zdesperowani. Ludzie to tylko LUDZIE! Nie ważne czy jesteś dyrektorem, kucharzem, kelnerem, fotografem. Czy jesteś w związku czy samotny. Czy masz dzieci czy nie chcesz ich mieć. Jesteś człowiekiem i możesz mieć kryzys.
I ja taki kryzys miałam… Po momentach euforii, naładowania pozytywnością, aż do zapalenia się czerwonej lampki z przegrzania, przychodzi spadek. Ostatnie miesiące były mega intensywne i w sumie są dalej – za co na koniec dnia jestem wdzięczna z wielu powodów, o których dzisiaj nie będę mówiła. Ale wnioski nasuwają się same. Jednak przyszedł taki dzień, w którym wszystko co na siebie wzięłam w nadziei, że to udźwignę, jebło na mnie z podwójną mocą. I najgorsze w tym wszystkim jest to, że muszę sama przed sobą się przyznać, że jestem tylko człowiekiem. Popełniam błędy i potrzebuję wtedy pomocy. Nie jest trudno o nią prosić, kiedy ma się kogo. I nie musi to być najbliższa rodzina czy partner – jeżeli takowych osobników nie masz. Może to być koleżanka, kolega lub ktoś, po kimś byś się nie spodziewał, że jest ci w stanie pomóc. Bardzo długo w mojej głowie pałętały się myśli, że skoro powiem komuś, że coś jest nie tak, to zawiodę siebie, ciebie, ich, jego. Nic bardziej mylnego.
Największym darem, jaki możemy pielęgnować to umiejętność rozmowy. Znam wiele przypadków, kiedy przez jej brak rozpadły się fantastyczne związki, siostry skłóciły się na lata, dzieci porzuciły rodziców. Ja lubię rozmawiać, słuchać, lubię tym darem dzielić się z innymi. Przy okazji nawiązują się fantastyczne relacje na lata. Lecz, gdy mam mówić, że to ja mam jakiś problem – wcale już taka głośna nie jestem.
Ubrałam więc buty i poszłam biegać zamiast powiedzieć… Anka! Stop! Wyluzuj…Robi się problem. Ogarnij. Ja ubrałam kitkowe, fioletowe buty…I choć sport to zdrowie, na zdrowie to nie wyszło.
Po kilku tygodniach biegania, buty leżą przy drzwiach – gotowe do biegania. A ja chodzę boso po domu i mówię głośno, wyraźnie, aby usłyszano. Abym ja usłyszała sama siebie. I teraz ubiorę je tylko wtedy, kiedy faktycznie pójdę biegać, a nie uciekać.