Paryż tydzień po…
Chciałabym napisać, że łączę się w bólu. Chciałabym napisać, że czuję ten ból, chciałabym zmienić swoje zdjęcie profilowe na Facebooku na to z czarną wstążką. Nie umiem, nie potrafię. Nie uczestniczyłam w zamachach z 13 listopada, nie byłam świadkiem tych zdarzeń, nawet nie słyszałam dźwięku bomb, które rozrywały ciała zamachowców.
Nie straciłam nikogo bliskiego w tak okropnych i bestialskich okolicznościach. Nie jestem w stanie, ani sobie wyobrazić, co czuli ci ludzie z sali koncertowej Bataclan, ani nawet nie jestem w stanie o tym myśleć. Nie czuję bólu utraty ukochanej osoby, która zamknęła swoje oczy w kałuży krwi, nie czuję przerażenia osób ociekających tylnym wyjściem. Co człowiek może robić w takich chwilach? Człowiek, który nie zna takiego cierpienia, ten człowiek może się tylko modlić, modlić za tych wszystkich nieznajomych, na których miejscu mógł być. Modlić się, żeby nigdy go to nie spotkało.
Paryż, dzień po zamachach.
Na szczęście od roku nie mieszkam w Paryżu. Mimo, że to miasto wzbudza taki zachwyt, jest symbolem kultury, symbolem popkultury, wyznacznikiem luksusu ? ” Lecę do Paryża w przyszły weekend” i wszyscy „ochają” i „achują”, to Paryż to wielkie, bezduszne miasto nastawione na konsumpcję. Silniejszy zjada słabszego. W Paryżu rządzi kasa, jak w każdym większym mieście. Co ja gadam? Kasa rządzi światem!
Sobota
Odważyłam się wyjść z domu w sobotę, dzień po, wieczorem, bo cały dzień płakałam. Przypominam, że nie mieszkam w Paryżu. O dziwo moje miasteczko tętniło życiem. Dzieci bawiły się na placach zabaw, sklepy i restauracje robiły swoje biznesy, babki w sportowych stanikach biegały wokół jeziora. Młodzież przesiadywała w knajpkach. I mi wtedy zrobiło się lepiej. Ludzie żyją dalej, będę żyła i ja.
Niedziela.
Charakteryzuje mnie polska mentalność, albo po prostu jestem kobietą (opiekuńcza, wrażliwa, panikara ze skłonnością do przesadzania). Dla mnie normalne by było, aby w niedzielę zostać w domu z bliskimi. Zrobić sobie wolne od pracy. Przecież dwa dni wcześniej w centrum Paryża miała miejsce rzeź. No ale nie. Tu się idzie do pracy, bo pracować trzeba. Wychodzisz z metra. Wjeżdżasz ruchomymi schodami na av. Montaigne. A tam pustki. Tylko patrole policji. Świąteczne lampki na drzewach ciągle niezapalone.
Na Placu Republiki gromadzą się Paryżanie, by oddać hołd ofiarom.
Wspólne modlitwy przerywa policja. Wystrzał petard wywołał panikę wśród zgromadzonych.
Poniedziałek.
Na ogół w Paryżu jest głośno. Głośno jest na ulicach, głośno jest w metrze. Głośno jest w barach, sklepach i wszędzie tam, gdzie są Paryżanie. W poniedziałek wszędzie jest cisza, przerażająca cisza i ukradkiem dorezegasz spojrzenia ludzi. W metrze nie słychać głośnych Azjatów, nie słychać rozmów, nie ma nic, poza strachem.
Na ulicach słychać tylko syreny policyjnych samochodów.
Wtorek.
We wtorek sytuacja powoli wraca do normy. Wchodząc na stację, do metra grzecznie przywitali mnie policjanci. Sprawdzają podejrzanych typków z torbami, plecakami, sprawdzają dokumenty. Po peronach przechadzają się policyjne psiaki. Widok ten łagodzi strach. Są. Pilnują. Nie dadzą zrobić krzywdy. Widok ten przypomina ci, gdzie jesteś i co się dzieje wokół ciebie.
Wchodzisz do metra, ludzi jest już znacznie więcej niż wczoraj. Powoli robi się się ścisk. Myślisz. NORMA. I nagle pociąg staje. Nie na peronie, a po środku ścian, w tunelu, w ciemności, bez możliwości ucieczki. W głośnikach coś mówią. Oczywiście rozumiesz tylko 3 słowa z 15. Korek. Ochrona. Kilka minut. Dziękuję za uwagę. Minuta. Dwie. Siedem. Dziesięć. Nerwowo rozglądam się po twarzach pasażerów. Każdy z głową w telefonie. Na moim nie ma zasięgu. Fuck! A co jeśli. ..? Weź się zamknij! Ogarnij się. Znów rozglądam się po twarzach, rękach, torbach. Człowiek w takiej sytuacji zaczyna myśleć, podejrzewać każdego brodatego mężczyznę o „to”. Masakra. Ale to jest silniejsze od ciebie. Czujesz niepokój, strach, ból w brzuchu. Łzy zaczynają się zbierać w przerażonych oczach. Pociąg rusza. Uff. Dwie stacje. Wysiadam. Świąteczne lampki świecą na drzewach. Czujesz spokój. Będzie dobrze.
Środa.
Budzisz się i od razu odpalasz wiadomości. W telefonie. Bo nie masz telewizji. A tam:
„Strzelanina w Saint-Denis, w północnej części Paryża. Strzały miały paść podczas operacji policyjnej – podają francuskie media. Na razie nie wiadomo, czy incydent ma związek z operacją policji i śledztwem po piątkowych zamachach we francuskiej stolicy”.
Znowu to samo, Boże! Jadę tamtędy do pracy! Zostaje, nie idę. I całą środę sprawdzasz wiadomości leżąc w piżamie, w łóżku. Zastanawiasz się nad sensem dosłownie wszystkiego.
Martwisz się o bliskich, martwisz się o przyszłość.
Czwartek.
W metrze to samo. Częstsze i ostrzejsze kontrole, oprócz pasażerów w pociągu dostrzegasz uzbrojonych, ogromnych policjantów. Czujesz się w miarę bezpiecznie. Gdy odpalasz internet i czytasz coś o broni chemicznej. O nowych zagrożeniach, o kolejnych zamachach, wpadasz w panikę. Płaczesz tak głośno, że tracisz oddech. Siadasz na podłodze, po chwili się uspokajasz. Dociera do ciebie, że tak teraz będzie wyglądało życie za granicą, że nigdzie nie będzie bezpiecznie. Że przyszło ci dożyć wojny. Dobrze, że masz wspierających cię przyjaciół i rodzinę.
Piątek.
Nie odpalasz wiadomości co 3 minuty, jak przez cały tydzień. Znów planujesz, myślisz o przyszłości. Jesteś dobrej myśli. Dużo rozmawiasz z przyjaciółmi. Rozważasz powrót do domu lub przeprowadzkę. Na razie możesz tylko czekać. I stać obok, oby jak najdalej.
Nienawiść rodzi nienawiść, to prawda! Bo nienawidzę ich każdą cząstką swojego ciała. Niestety miłość nie rodzi tyle samo miłości. Uchronić nas może tylko wiara, wiara w jutro, że będzie lepiej. Że kiedyś ten koszmar się skończy. Że dobro zwycięży, najgorsze jest to, że nasz los nie leży w naszych rękach. Mimo wszystko nigdy nie będziemy całkowicie wolni. Jesteśmy ludźmi, żyjemy w systemie i zawsze ktoś będzie nam dyktował warunki. Możemy tylko walczyć, by były one jak najlepsze.
Peace.
4 comments found