Wakacje w Paryżu
Dawno nie pisałam. Po pierwsze, bo popsuł mi się telefon, po drugie bo zbliżają się wakacje i tylko tym żyję, po trzecie po prostu mi się nie chciało. W końcu odezwała się do mnie przyjaciółka i kolokwialnie mówiąc, mnie „zjebała” za to, że nie bloguje. Dzięki Gałkuś <3 Więc co zrobić, gdy opuściła Cię wena? Po prostu to przeczekaj. W końcu przyjdzie taki moment, że znów poczujesz wiatr w żaglach i znów Ci się „zachce”. Moją weną okazała się niechęć do paryskich upałów.
Jest lipiec i w Paryżu jest tak cholernie gorąco, że z człowieka leje się pot jak po dwugodzinnym treningu z Chodakowską, ale mięśni przez to nie przybywa. A szkoda, ja spokojnie wyglądałabym już jak Lewandowska. Lato w stolicy mody to (dla mnie) najprawdopodobniej najgorszy sposób na spędzenie wakacji. Chyba, że lubisz poparzenia słoneczne ( tutaj słońce jest mocniejsze i szybciej opala), udary i taką duchotę, że nie ogarniesz czy oddychasz powietrzem, czy wciągasz w płuca „sparowany” asfalt. Dla mnie to jakiś dramat. Co może jeszcze wkurzać paryskiego emigranta podczas wakacji? Zdjęcia znajomych wylegujacych się na plażach! Nic nie boli tak jak fotka schłodzonego „Sex on the beach” na tle niebieskiej, zielonej nawet szarawej wody. Wcale nie chodzi tu o zazdrość, że ktoś pojechał tam, a ktoś pojechał tam. Emigrant wyczekuje wakacji bardziej niż trzydziestoletni prawiczek swojego pierwszego razu. Dlatego, że przede wszystkim wakacje to okres powrotu do domu. A tego chyba nie muszę tłumaczyć, czemu towarzyszy temu taka ekscytacja. Rodzina, znajomi, polskie jedzenie, polskie lasy, plaże, polskie ekspedientki w sklepach i w końcu polskie imprezy. Na emigracji zaczynasz doceniać wszystko, co polskie ( zaczęłam nawet kupować rzeczy od polskich projektantów, no cóż. Nerka od Górskiej za 350 zł? Rozwalona po kilku miesiącach, jednak nie warto). Tu mogłabym się skłonić do wyrażenia opinii, że paryskie imprezy( nie mówię o lanserskich klubach, bo wiadomo jak Rihanna i Jay-Z tam bywają, to na bank bibki są lepsze niż disco z Ekipą z Warsaw Shore) są pod wieloma względami lepsze. Niedawno we Francji było święto muzyki, po francusku „Fête de la musique”. W samym Paryżu niewiele się w tym roku działo, albo za późno się tam wybrałam.
Grajki i śpiewaki wyłazili na ulicę trochę sobie pobrzdękać na gitarkach i poździerać struny głosowe. Ja nie należę do osób, które siedzą przy winku i w spokoju słuchają kolejnej wersji „Oooo szanze lizeeee”. Ja lubię, gdy coś sie dzieje. Gdy na widok tańczącego tłumu mam ochotę wskoczyć w sam jego środek. Gdy z każdym kolejnym basem trzęsie mi się tyłek. Mniej więcej ( choć też nie do końca) takich doznań doświadczyłam na Bercy. Żeby to zobrazować jak najlepiej, porównam tą imprezę do polskich, studenckich Juwenaliów. Po pierwsze dużo młodych ludzi, po drugie różne sceny muzyczne. Akurat tam było około sześciu różnych zon. Drum’n’bass, elektro, hip-hop ( mój faworyt, sceny niczym z filmu „Step Up” w 6D), trance i jeszcze kilka, w necie wyczytałam, że przewinęło się 16.000 tys. imprezowiczów. Scena muzyczna to też za dużo powiedziane. Na trawnikach były rozstawione głośniki, na malutkim podwyższeniu stał cały sprzęt muzyczny, czyli stół, lapek, konsole oraz Pan i Pani Dj. A wokół tego mnóstwo klimatycznych i pozytywnych ludzi. W strefie drumów spotkałam starców z siwymi brodami, kolesi pod krawatem, hipisów, laski na szpilkach i laski w dresach a także dziesięciolatki, które czuły muzykę lepiej niż połowa całej reszty. Oczywiście pod opieką równie wyluzowanego i trzeźwego taty. Zero przekleństw, bójek, wyzwisk i marginesu społecznego. Za to widać i czuć było totalne wyluzowanie, opary haszowego dymu, co tu nie jest aż tak źle postrzegane, przyjacielską atmosferę i zamiłowanie ludzi do muzyki niezależnie od ich wieku, rasy i statusu. Dla mnie całkiem spoko!
Wakacje to także okres „soldów” w Paryżu. Wyprzedaże tutaj to prawdziwe wyprzedaże niczym polowanie zakończone stukilowym dzikiem czyt. torebką od MK – 70% na przykład. Przeceny są wszędzie. W sklepach odzieżowych ( nie, w Chanelu nie ma!), meblowych, supermarketach typu Auchan, aptekach , AGD i RTV itp. Całe miasto jest oblepione napisami „SOLDE”. Największe kolejki jakie spotkałam, zebrały się pod Primarkiem. W czwarty dzień soldów, akurat była to sobota, stałam w najdłuższej kolejce w moim życiu. Tłumy pod nowo otwartym ciuchem w Lublinie to jest nic! Do Primarku trzeba było się ustawić w kolejce do kolejki, która prowadziła do kolejki do sklepu. Każda z nich była pod kontrolą ochroniarzy. Gdy jedni ludzie wychodzą z pełnymi torbami ze sklepu, dopiero wtedy garstka następnych może wejść do środka.
Ja i moi towarzysze zakupów na szczęście mamy na tyle, po polsku „chamstwa”, po francusku „sprytu”, w sobie, że cudem wepchnęliśmy się niezauważeni w kolejkę number one, czyli zaraz przy wejściu. Czy warto było? Ciuchy tanie i kiepskiej jakości, nie warte stania trzech godzin, dziesięciu minut owszem. Warto tam zajść, gdy chcesz nakupować sobie majtki, staniki i skarpetki…
Wakacje dla paryskiego emigranta to żadne wakacje, gdy musisz je spędzić w Paryżu. To tak jakbyś mieszkał w Lublinie i ktoś Ci kazał spędzić wakacje w … Lublinie! Tutaj jednak ten fakt przeżywasz na dziesięciokrotnym większym wnerwieniu.
#1.Tęsknisz za domem. Na widok zdjęć swojej rodzinki już się nie śmiejesz a wyjesz w poduchę.
#2. Nie nawidzisz swojej pracy, bo przez nią musisz tu siedzieć. Jesteś prawie gotowa ją rzucić w piz…
#3. Jeszcze bardziej wnerwiają Cię turyści, bo oni mają wakacje!
#4. W sumie masz uczucie jakbyś ciągle miała okres. Jesteś marudna, wredna, nic Ci się nie chce na pocieszenie żresz czekoladę.
#5. Nie dzwonisz do domu, bo każda rozmowa zaczyna się od pytania „Kiedy będziesz?” A to wywołuje mdłości.
#6. Nie gotujesz i nie sprzątasz w domu, bo wiesz że niedługo wyjeżdżasz.
#7. Wstajesz, idziesz do pracy, jesz, idziesz spać. W ten sposób szybciej mija czas. Nie polecam tego, bo łatwo popaść w depresję 😉
Na szczęście wszystko kiedyś się kończy, oczekiwanie do wyjazdu również. Wakacje też się szybko skończą ale póki jeszcze się nie zaczęły zacznę planować jak najlepiej spędzić je w domu, w Polsce. 🙂
Źródłozdjęć:internet